Heldendenkmal des Lir 32 bei Sokal. Pomnik poległych pod Sokalem bohaterów 32go pułku obrony Krajowej
Sokal. Wir standen bei Kirchbach.

Z dni chwały

32. pułku strzelców.

 

BITWA

POD SOKALEM

 

Lipiec 1915.

 

 

K. u. k. Feldbuchdruckerei der 4. Armee. — Feldpost 340.

 

 

 Po ciężkich i krwawych walkach w Królestwie Polskiem, po uciążliwych marszach wśród piasków nadwiślańskich przy skwarze dni lipcowych, przerzucono pułk nasz do wschodniej Galicyi, gdzie nań już czekały nowe ofiary i poświęcenia. Kilka dni zaledwie przebywał pułk na nowych pozycyach pod Krystynopolem, gdy go stamtąd wycofano, by jako rezerwa korpusu zażył należnego mu odpoczynku.

  Nie długo jednak trwały złudne nadzieje o wywczasach, gdyż zaledwie rozłożyliśmy się obozem, otrzymujemy rozkaz do odmarszu. I znów poruszyła się cała kolumna wśród tumanów kurzu przy straszliwej spiekocie południa w północno-wschodnim kierunku; - dokąd nie było wiadomem.

  Po kilkugodzinnym marszu zarządzono odpoczynek. Znużone kompanie poczęły skręcać ku dobroczynnym cieniom lasu, w którym wnet ukrył się cały ten olbrzymi wąż ludzi i koni wraz ze swym długim ogonem furgonów. Żołnierz rzucił się na ziemię i wnet zasnął kamiennym snem, zapominając o przebytych trudach i niepewnem jutrze.

  Skwarny dzień miał się ku zachodowi, gdy madciągnęła gwałtowna burza, która strugami deszczu obmyta z kurzu oblicze ziemi i rozlała się strumieniami po drogach i polach, pochylając ku ziemi dojrzały już kłos. Przy blasku błyskawic ten i ów gwałtownie ze snu zbudzony naciągał prawie że mechanicznie jaką płachtę lub płaszcz na przemokłe do nitki odzienie, a obróciwszy się na drugi bok, zasypiał dalej.

  Burza jednak wnet przeminęła. Zaroiło się w obozie, gdy nadjechały kuchnie polowe, wioząc to zwykłe, codzienne pożywienie żołnierza, kawę, która w każdej formie, czy gorąca, czy zimna, mile jest przezeń widzianą. Wszystko spieszy z menażkami ku kuchniom, by po skromnym posiłku znów spocząć na wilgotnej ziemi w oczekiwaniu dalszych wypadków. Tu i ówdzie zabłysły ognie obozowe, przy których żołnierze grzeją się i suszą przemokłe szaty.

  Już ciemna zapadła noc, gdy komendant pułku, który udał się był do poblizkich miejscowości w celu otrzymania rozkazów od brygady, powrócił i wydał ostatnie zarządzenia.

   Około północy z 14. na 15. lipca ruszył pułk w dalszy pochód, podążając w nieznaną dal, hen ku pozycyom nieprzyjaciela.

  Należało sie spieszyć, gdyż ciężkie nas czekały zadania. Rozkaz nakazywał zdobycie Sokala; poprzednio zaś, zanim jeszcze osłaniająca nas ciemność nocy miała ustąpić światłu dziennemu, trzeba było zająć wieś Konotopy, położoną na lewym brzegu Bugu.

  Tę ostatnią miejscowość dzierżyły silnie w swymi ręku przednie straże rosyjskie, wykorzystawszy biegnący tuż obok wał kolejowy, podczas gdy główne pozycye wroga leżały na wzgórzach na północ od Sokala, wznoszących się groźnie nad prawym brzegiem rzeki.

  Posuwanie się naprzód po rozmiękłych od deszczu drogach i w natłoku cisnących się kolumn artyleryi i piechoty było wielce uciążliwem i opóźniło marsz tak, że już dniało, gdy pułk doszedł do wskazanych miejsc, skąd miał się rozpocząć atak. Tu zmęczonym oczom naszym otworzył się wspaniały widok na wieże i kopuły kościołów Sokala, skąpane w blaskach wschodzącego słońca, a zdające się słać pozdrowienia wojownikom, przynoszącym oswobodzenie.

   Padły krótkie rozkazy i wnet pomknęły linie tyralierskie po lekko opadającym stoku ku rosyjskim okopom.

  Rosyanie zdawali się być zaskoczeni czy też przestraszeni tym niespodziewanym atakiem, gdyż ogień ich piechoty nie odpowiadał sile naszego natarcia. Za to artylerya odkrywszy przy wzmagającem się świetle dziennem atakujących, sypnęła gradem ołowiu na głowy naszych dzielnych wojowników którym skutecznie torowała drogę własna artylerya. biorąc pod silny, koncentryczny ogień wieś Konotopy.

  Wśród ryku własnych granatów, dodających otuchy żołnierzom, posuwano się nadspodziewanie szybko naprzód.

  Wkrótce zdobyto jednym zamachem, pozycyę na wale kolejowym, a zaraz potem wdarły się oddziały 32. pułku do wsi Konotopów, łamiąc wszędzie w brawurowem natarciu opór wroga. Bagnet i kolba pracowały pilnie w krzepkich dłoniach żołnierzy, zbierając obfite żniwo. Najzawzięciej walczono przy płonącej jeszcze fabryce spirytusu. Rosyanie w bezładnej ucieczce cofnęli się na prawy brzeg rzeki, paląc za sobą jedyny most.

   Jako łup tego szybkiego, jak machnięcie ręką ataku, pozostało w naszych rękach przeszło 200 jeńców. Tak udało się bez wielkich strat wykonać pierwszą część rozkazu; pozostała do wypełnienia druga bardziej ciężka. Lecz najlepsza nadzieja i ufność w zwycięstwo panowały wszędzie niepodzielnie.

   Wielka bezdrzewna równina oddzielała zdobytą wieś Konotopy od Bugu. Chcąc się dostać nad rzekę, trzeba było przelecieć tę równinę w najsilniejszym ogniu nieprzyjacielskim, przed którym nie było nigdzie najmniejszej osłony.

  Już pierwsza z naszej strony próba wypadnięcia ze wsi i ścigania uchodzącego nieprzyjaciela rozpętała morderczy ogień karabinów maszynowych, którym Rosyanie z potężnych, na kształt twierdzy wybudowanych szańców nadbrzeżnych, zalali nadbużańską równinę, wyrywając niejedną ofiarę ż walecznych szeregów 32. pułku.

   Chcieć na tem miejscu wywalczyć przejście przez rzekę, byłoby szalonem przedsięwzięciem, tysiące ofiar wymagającem.

  Wprzód należało spiżowym głosem armat ogłosić wrogowi naszą niezłomną wolę przejścia i wpoić weń przekonanie, że wszelki opór jest nadaremnym.

  W oczekiwaniu wyniku tej przemowy armatniej, musieliśmy się zadowolić dotychczasowym sukcesem i okopać w nowo osiągniętych liniach.

   W godzinach popołudniowych, dzięki statecznej pomocy artyleryi, udało się prawemu skrzydłu pułku zająć w świetnym szturmie przedmieścia Sokola: Zaburzę, leżące na lewym brzegu rzeki, tak, że wieczorem już tylko szeroko i wskutek opadów wezbrana wstęga Bugu dzieliła nas od nieprzyjaciela i od przecudnie w promieniach zachodzącego słońca błyszczących wież Sokala.

  Zaledwie nasze linie tyralierskie, dzięki swej mrówczej pracy, poczęły znikać w ziemi, gdy liczne baterye nieprzyjacielskie wszelakich kalibrów otwarły na nasz nowy front i wieś Konotopy silny, koncentryczny ogień, który z małemi przerwami trwał aż do wieczora. Wynik tej strzelaniny, która wcale nie mogłaby służyć za dowód panującego podobno u Rosyan braku amunicyi, był minimalny; owszem przyniosła nam ona nawet wielką korzyść, gdyż jej bezowocność wzmogła otuchę u żołnierzy i utrwaliła przekonanie, że Rosyanie wystrzelawszy na darmo taką masę amunicyi, nie będą jej zbyt wiele mieli, gdy przyjdzie do rozstrzygających momentów.

   Tak grały armaty przez cały dzień z jednego brzegu Bugu na drugi, aż wreszcie nad zroszoną obficie krwią równiną zapadła zwolna noc, otulając wszystko w swe czarne powicia. Umilkł też intenzywnie z obu stron podtrzymywany ogień karabinowy.

  Teraz byłby stosowny moment do posunięcia się naprzód; lecz jakże przejść przez wezbrany od deszczów Bug? Fale wezbrane, nigdzie ani mostu ani kładki, ani nawet łodzi!

   Lecz niema takich przeszkód, których by 32. pułk nie zdołał przezwyciężyć!

   W potrzebie pomogli dzielni pionierzy pułkowi; z drzewa, jednego z licznych zupełnie opuszczonych domów Konotop, wyciosali kozły, a spuściwszy je w odpowiedniem miejscu na wodę, przykryli belkami i deskami. I kładka była gotową.

   Poranek już świtał, gdy cztery kompanie przeszły na drugą stronę i obsadziły przeciwległy brzeg. Jednej z nich wydało się zbyt długo czekać, aż kładka będzie gotową. Wybrawszy sobie dogodne miejsce, przechodzi w bród rzekę, zanurzając się po szyję w wodzie i usuwając rozpięte pod wodą zasieki z drutu.

   Ta na sposób przyczółka mostowego na północ od Sokala wysunięta pozycya, z której spędzono rosyjskie placówki, opierała się oboma skrzydłami o wschodni brzeg rzeki, gdzie ludzie, jak jaskółki nadbrzeżne, leżeli przyczepieni do stromego stoku tegoż.

  Jakoż przewidywany szturm nastąpił. O trzeciej nad ranem, nieprzyjaciel poznawszy naszą sytuacyę, skierował pierwszy atak na lewe nasze skrzydło. Ale się zawiódł kompletnie. W słusznej ocenie położenia i w przewidywaniu możliwych następstw ustawiono w tyle za lewem naszem skrzydłem na zachodnim brzegu jedną kompanię z oddziałem karabinów maszynowych, która miała udaremniać wszelki atak flankowy. Wzięty z boku pod intenzywny ogień tych oddziałów, zasypany z przodu gradem pocisków, zawrócił nieprzyjaciel, poniósłszy wielkie straty, i uciekł do poblizkiego lasu. Otucha wstąpiła do serca żołnierza naszego i pewnością zwycięstwa podniosła jego ducha.

   Tymczasem nieprzyjacielska artylerya odkryła naszą kładkę, którąś my w nocy zbudowali i kilku celnymi strzałami zniszczyła nam jedyną drogę, po której dochodził do nas dowóz amunicyi i żywności. Wysłano natychmiast oddział naszych pionierów wraz z saperami, by szkodę naprawili. Wśród eksplozyi ciężkich granatów, pod gradem pękających szrapneli, pracowali ci dzielni ludzie z całem poświęceniem swego życia, tak długo, aż kładkę zbudowali. Nie minęła nawet godzina, jak była już gotową.

   Ciężkie teraz czekało zadanie naszych żołnierzy, którzy mieli donosić swej braci amunicyę po tej naprawionej kładce. Nieprzyjaciel ostrzeliwał ją gwałtownie. Grzmi salwa za salwą, a maszynowy karabin, wroga usiłuje dostać naszych bohaterów donoszących amunicyę w swój niszczący krąg. Nic ich jednak w zapale wstrzymać nie zdołało. Idą po dwóch, dźwigając ciężkie skrzynie z nabojami. Gdy ogień się wzmaga, upadają na ziemię, aby gdy umilknie, znowu się podnieść i pobiedz naprzód.

   Gdy jeden upada ciężko raniony, podbiega inny i tak wśród gradu kul nie ustawiają. Bywało, że gdy któremuś już brakło towarzysza do dźwigania tak wielkiego ciężaru, nie czekał na pomoc, ale przerzuciwszy skrzynię na ramię, spieszy za swymi towarzyszami. Słowem — wywiązali się ci prawdziwi bohaterzy ze swego zadania świetnie! Dzięki ich poświęceniu i nieustraszonej odwadze, kompanie otrzymywały regularnie amunicyę. Cześć i sława tym naszym bohaterom! Cześć i sława tym dzielnym polskim Góralom z Podhala i okolic Zakopanego!

  Walka trwała dalej. Rozkaz za rozkazem powtarza, by zająć bezwarunkowo linię nieprzyjacielską. Nasze kompanie posunęły się szybko aż do zarośli wierzbiny, rosnącej nad brzegiem rzeki i tu się okopały. Trzy razy szturmował nieprzyjaciel, trzy razy zamiar odebrania nam naszych zdobyczy spełzł na niczem; wzięcie atoli w szturmie pozycyi nieprzyjacielskich, ze względu na ogień flankowy piechoty rosyjskiej i karabinów maszynowych, wydawało się na razie rzeczą niemożliwą.

  Telefonicznie przedstawiano wyższej komendzie cala trudność położenia, wskutek czego nadeszła odpowiedź, by osiągnięte korzyści bezwarunkowo utrzymać i rozszerzyć, później zaś przyłączyć się do ogólnego ataku, który na innem miejscu, wśród łatwiejszych warunków, wykonać miały inne sąsiednie siły.

  I znów noc zapadła. Korzystając z ciemności nocy, wybudowano nowe kładki na rzece i wysłano inne kompanie na drugą stronę Bugu; rozszerzono jeszcze przyczółek mostowy, pomieszane oddziały uporządkowano i całą nową linię zamieniono w silny, jednostajny okop. Nie zapomniano również o amunicyi i granatach ręcznych, które rozdano w dostatecznej ilości żołnierzom. Późną wreszcie nocą wysłano żołnierzom część zwyczajnego pożywienia, chleb i mięso.

   Tylko ów, kto tam wtedy walczył, osądzić potrafi, jaką sumę pracy i poświęcenia zużyto na te cele.

   Dopiero z brzaskiem dnia mógł sobie żołnierz nieco odpocząć. Odpoczynek ten nie trwał jednakowoż długo; trzeba było pogłębiać i umacniać okopy. Na tej pracy zeszło całe dopołudnie.

  Popołudniu skierowały nieprzyjacielskie baterye gwałtowny ogień na nasze kładki i rozbiły wszystkie, Z wyjątkiem jednej nadzwyczaj skrycie ustawionej. I znowu pionierzy z saperami nie jednego świetnego dokonali czynu, by naprawić szkody. Ale i nasza artylerya nie została dłużną odpowiedzi. Huragan pocisków zasypał okopy nieprzyjacielskie, niosąc za sobą śmierć i zniszczenie.

  Gdy znowu noc nadeszła, posunęliśmy nieco naszą linię ku nieprzyjacielowi. Moskale starali się niepokoić nas rzucaniem granatów ręcznych do naszych rowów. Nie długo to jednak trwało. Nasz żołnierz mierzy świetnie. Gdzie tylko Moskal gotuje się do rzutu, gdzie tylko kaszkiet się podnosi w rowie nieprzyjacielskim, natychmiast po strzale naszych znika, by się nie podnieść już więcej.

  Wedle wydanych dyspozycyi miał się rozpocząć ogólny atak o drugiej godzinie rano. Dla zasłonięcia zaś miejsca, skąd miał wyjść główny atak, należało niepokoić całą noc nieprzyjaciela gwałtowną strzelaniną. Ponieważ natarcie czołowe naszego pułku na główną pozycyę nieprzyjacielską, ukrytą w lesie i wzmocnioną zasiekami z drutu i konarów, wydawało się przedsięwzięciem zbyt ryzykownem, połączonem z ogromnemi stratami, otrzymał pułk sąsiedni, mający dogodniejsze warunki do ataku, rozkaz do okalającego natarcia, a w miarę jego powodzenia i nasz pułk miał przejść do ogólnej walki. Wysłano, od nas silniejsze patrole celem utrzymania łączności z tym pułkiem znajdującym się jeszcze na drugim brzegu Bugu. Do lej drogi, która

gdzieniegdzie na 50 kroków zbliżała się do nieprzyjacielskich placówek i szła przez przestrzeń naszem wojskiem jeszcze nie obsadzoną, wybrano ludzi zręcznych i gotowych na wszystko.Odwaga dowódców, podziwienia godny zmysł oryentowania się w nocy, jaki jest właściwym wielu galicyjskim mieszkańcom a zwłaszcza Góralom, pomogły do spełnienia tego trudnego zadania.

 Reszta część nocy przeszła bez szczególnych wydarzeń. Wtem nagle rozpętał się straszliwy ogień nieprzyjacielskiej artyleryi.

  Poważna część pocisków szła ponad okopy, a eksplozye ciężkich granatów wskazywały, że nieprzyjaciel chce na nowo zniszczyć nasze kładki i uniemożliwić odwrót. Prawie równocześnie otwiera piechota i karabiny maszynowe piekielny ogień na cały nasz front.

   W tym łoskocie straszliwym dochodzą z prawego skrzydła okrzyki „Hurra". W ciemnych masach zbliżają się Moskale ku naszym okopom. Ich ogień o charakterystycznej, ostrej i głośnej detonacyi, ustaje nagle. Nieprzyjaciel następuje na nas na całym froncie. Odzywają się teraz nasze karabiny. Już poszczególnych strzałów ucho rozróżnić nie zdoła, — jeden przeciągły grzmot i grad pocisków spada na nacierającego nieprzyjaciela. Następuje chwila najwyższego napięcia! Na wązkiej przestrzeni, gdzie teren był szczególnie dla nieprzyjaciela dogodny, wdarł się wróg do naszego okopu. Natychmiast rzucają się na niego nasze nieliczne już rezerwy; bagnet i kolba sprawiają tam rzeź straszliwą i w krótkim czasie okop jest od nieprzyjaciela oczyszczony. Gdy świt nastał, odsłonił nam niezapomniany obraz, jak Moskale, w dzikiej ucieczce, zdążali do swoich dawnych okopów. Szturm został odparty!

  Nad doliną rzeki opary bagniste, przesycone dymem wielotysięcznych wystrzałów karabinowych utworzyły brudno-białą chmurę, świadczącą o gwałtownej strzelaninie.

  Z nastaniem dnia okazuje się pobojowisko zasłane zabitymi i rannymi wrogami. Rów nieprzyjacielski wypełniali uciekający; karabiny maszynowe ogniem flankowym spełniają tu świetnie swoją powinność i dosłownie wyścielają okopy trupami. Co każdy z osobna zdziałał przy odparciu tego potężnego ataku, on to sam tylko wie, i byłoby niesprawiedliwie podnosić

poszczególne czyny tej walki. Wytrzymałość, męstwo i odwaga żołnierza, świadome i pełne inicyatywy dowództwo, złożyły się na ten wielki dzień chwały naszego pułku.

  Słońce stało już wysoko na niebie, gdy po obu stonach nastąpiła względna cisza. Po tak nadludzkich wysiłkach, sama natura domagała się wypoczynku. Nie trwał on wszakże długo! Tymczasem bowiem udało się grupie sąsiedniej podsunąć się ku nieprzyjacielowi i w dogodnem miejscu uzyskać małe korzyści. Stało się to hasłem ogólnego ataku na wzgórza leżące przed nami, a stanowiące niejako klucz Sokala.

   Należało teraz wyładować cały zapas energii, tkwiącej w każdym oficerze i żołnierzu — energii spotęgowanej dotychczasowymi wynikami moralnymi i strategicznymi. Zapomniano o przeżytych cierpieniach i trudach, jakie każdy w ostatnich dniach przebył. Zbliżała się bowiem chwila ukoronowania dotychczasowych sukcesów — oswobodzenie Sokala!

   Nie dziw więc, że przy takiem podłożu moralnem, jak fala, jak bałwany wodne, które zdruzgotawszy zapory i tamy, rozlewają się szeroko i głęboko, niosąc z siłą żywiołową śmierć i zniszczenie — tak i nasi dzielni żołnierze z oficerami na czele, jak huragan wypadli z okopów.

  Teren był ciężki. Moskale usadowieni na górze otwarli niszczący ogień. Grzmot armat, grzechotanie karabinów maszynowych, jęki rannych napełniały powietrze. Nie powstrzymało to jednak rozpętanych instynktów naszego żołnierza.

    Przejęty niezłomną siłą i wolą zwycięstwa parł naprzód. I zwyciężył.

   Moskale zaskoczeni gwałtownym i jak najdokładniej w najdrobniejszych szczegółach opracowanym atakiem przy równoczesnem wspaniałem jego wykonaniu -pierzchnęli prawie bez większej obrony, porzucając swe stanowiska. Rezultaty przeszły oczekiwania. Na wszystkich dalszych punktach, gdzie nieprzyjaciel zbierał się do oporu, pokonywano go w krótkim czasie.

   Ostatnim epizodem walki tego dnia, były walki w samem mieście Sokalu, gdzie niemal każdą ulicę, każdy dom musiano oczyszczać z Moskali, zanim wyrzucono go zupełnie z miasta.

   Tymczasem w mieście ludność, przeważnie polska, w miarę oddalenia się strzałów, czując się bezpieczną, opuszczała swe kryjówki, piwnice, gromadnie zaroiła ulice i w sposób prosty i szczery wyrażała radość i wdzięczność swvm oswobodzicielom; a owacyom i entuzyazmowi nie było końca, gdy za wojskiem uroczyście wjechał do miasta komendant korpusu J. E. v. Kirchbach.

   Ze zdobyciem Sokala nie odpoczął dzielny 32. pułk strzelców. Nieprzyjaciel kilkakrotnie starał się w zaciętych lecz daremnych walkach wyrzucić nas na zachodni brzeg Bugu, w czasie których odznaczył się IV. batalion pułku, rekrutujący się przeważnie z pospolitaków wiedeńskich i południowo-morawskich.

   Władze naczelne uznały bohaterskie zachowanie się 32. pułku strzelców, czego dowodem szereg pochwał, życzeń, składanych przez wszystkich przełożonych.

 

Na Op. Nr. 4688 A. K.

 

   Wyrażam wszystkim żołnierzom i dowódzcom grupy generała Kirchbacha, za ich wspaniałe zachowanie się wśród najtrudniejszych warunków podczas zaciętych walk z ostatnich dni, moje podziękowanie i szczególne uznanie.

Puhallo m. p., zbrojmistrz polny.

 

Wyciąg z rozkazu 46. Dywizyi obr. kr. z 18. lipca 1915.

Pochwała.

 

   Do komendy dywizyi nadeszła następująca depesza:

  Jego Eksceiencya Komendant korpusu czuje się szczęśliwym, że może donieść w dniu chwały dla 15. i 32. pułku obr. kr. o odznaczeniu krzyżem rycerskim orderu Leopolda podpułkowików Bischofbergera i Schuberta.

 

Bugdachs 11.

 

Wyciąg z rozkazu 46. Dywizyi obr. kr.

 

   Na te łaskawe słowa Ekscelencyi odpowiedziałem nasłępująco:

   W imieniu dywizyi, a zwłaszcza odznaczonych, proszę naszego wielce szanownego komendanta korpusu o przyjęcie najposłuszniejszego podziękowania za gratulacye dla odznaczonych i za łaskawe słowa uznania dla świetnego czynu pułków dywizyi. Słów znaleść nie mogę, by Waszej Ekscelenyi przedstawić bohaterstwo przez cztery dni ciężko walczącej piechoty, artyleryi i technicznych formacyi, jakoteż pełną poświęcenia działalność organów amunicyjnych i czerwonego krzyża.

  Upraszam pokornie Waszą Ekscelencyę, żeby u Naczelnej Komendy raczył uzyskać, by szczególny czyn przeforsowania rzeki bez materyałów do ustawiania mostu i w obliczu nieprzyjaciela o siłach przeważnych i w umocnionych okopach, znalazł odpowiedni wyraz w rozkazie armii.

My wszyscy od najstarszego generała, aż do najmłodszego bojownika będzieny się starali i nadal okazać się godnymi znakomitego dowódzcy pierwszego korpusu.

 

Сzapp, gm. w. r.

 

Wyciąg z rozkazu 46. Dywizyi obr. kr. 18. lipca 1915.

Żołnierze Dywizyi obr. kr.

 

  Po długim i uciążliwym przewozie kolejowym, po marszach pośpiesznych w bezustannym kontakcie z nieprzyjacielem, wyście to wymogli na przeważającym wrogu przejście przez Bug, wezbrany ulewą, a w krwawych kilkudniowych walkach zmusili upartego i walecznego przeciwnika do odwrotu, zabierając mu kilka tysięcy jeńców.

   Składam Wam najgorętsze życzenia z powodu tego bezprzykładnego czynu.

  Walczyliście jak bohaterzy i historya zapisze zlotemi głoskami wasze czyny, wam, waszym dzieciom i wnukom na wieczną chwałę.

  Być waszym dowódzcą napawa mnie szczęściem i kornie schylam głowę przed waszem bohaterstwem. Zacięte walki ostatnich dni pochłonęły niejedną ofiarę. Z gorącą wdzięcznością wspominam tych bohaterów, którzy swą krwią spełnili hasło „Naszemu Najwyższemu Wodzowi, Naszej Drogiej Ojczyźnie wierność do śmierci" i do Was żyjących bohaterów tych ciężkich walk wrzacam się z apelem:

   „Zatrzymajcie, coście osiągnęli i nie dozwólcie, żeby Wam barbarzyński Rosyanin, choć

piędź ziemi naszą krwią okupionej napowrót odebrał". Bóg z Wami! On nas poprowadzi do dalszych zwycięstw.

 

Czapp w. г., gm.

 

Wyciąg z rozkazu pułkowego z 19. lipca 1915.

 

Towarzysze broni!

  W wymownych słowach wystosowane do Was pochwały ze strony wysokich dowódzców, uniemożliwiają mi wypowiedzenie mych uczuć w dobranych wyrazach. Mogę Wam tylko to powiedzieć: Dumą mego życia jest być Waszym pułkownikiem, najszczęśliwszym dniem mego życia był 18. lipca 1915, gdym, goniąc myślą za Wami, dowiedział się coście zdziałali! A jeśli nasze szeregi są teraz silnie przerzedzone, to niechże duch i siła woli zdwoją naszą liczbę, abyśmy przy najbliższej sposobności znienawidzonemu wrogowi tem silniejsze cięgi zadać zdołali. Poświęćcie naszym poległym towarzyszom cichą modlitwę, rannym serdeczne życzenie jak najrychlejszego wyzdrowienia, zwróćcie się do Boga z gorącą prośbą, żeby nam w dążeniu „naprzód" dopomógł — to wszystko da nam pociechę i tą żelazną siłę i wytrzymałość, które są potrzebne, by dalej nieść w chwale sztandar naszego bohaterskiego pułku.

 

Schubert  m. p., podpułkownik

 

Dodatek do rozkazu 46. Dywizyi obr. kr. z 19. lipca 1915.

Rozkaz Naczelnej Komendy z 19. lipca 1915.

 

  Wypowiedzieć me najpełniejsze uznanie i podziękę wojskom i dowódzcom grupy generała kawaleryi v. Kirchbacha skadającej się z 46. Dywizyi obr. kr., 4. pułku piechoty i 25. batalionu strzelców polnych, które we wzorowem współdziałaniu wszystkich broni, po czterodniowych ciężkich walkach wzięły szturmem, mimo wezbranego Bugu, silnie wzmocnione stanowiska nieprzyjacielskie na wschodnim brzegu rzeki obok Sokala; ogłosić to wszystkim wojskom pierwszej armii.

 

Arcyksiąże Fryderyk  m.p., marschalek polny.

 

   Dzielnym żołnierzom i ich dowódzcom, zostającym pod rozkazami generała kawaleryi v. Kirchbacha winszuję uznania naszego arcyksięcia — marszałka polnego i żywię przekonanie, że wszyscy dowódzcy i żołnierze I. armii starać się będą w szlachetnem współzawodnictwie zrównać z bohaterami z pod Sokala.

 

Puhallo m. p., zbrojmistrz polny.

 

  To uznanie, udzielone nam ze strony naczelnej komendy napełniło nas głęboką radością i zasłużoną dumą. Każdy zasłużył na nie przez napięcie wszystkich swych sil. W całej pełni oceniam i rozumiem, iż moi żołnierze i dowódzcy po tych bezprzykładnych wysiłkach są znużeni i potrzebują wypoczynku.

 Jakkolwiek trudno to jednak mnie i moim przełożonym przychodzi, nie mogę wam niestety użyczyć wypoczynku; najwyższe interesa armii i państwa wymagają wykończenia zwycięsko zaczętej rozstrzygającej walki i natężenia ostatnich sił.

  Zważcie to wy dzielni i mężni, jeśli Was wkrótce do nowych czynów powołam. Przy tych rozstrzygających zwycięstwach nie chcemy i nie możemy stać na uboczu.

 

Czapp w. г., gm.

 

  Wraz z swym wiernym wodzem wspomina dziś w drugą rocznicę swojej sławy, cały pułk z wdzięczną pamięcią wszystkich tych walecznych, którzy swą krwią dla nas dzień chwały stworzyli W cichej boleści zliczyliśmy po skończeniu walk naszych poległych i rannych bohaterów: było poległych 3 kadetów, 209 żołnierzy, rannych 15 oficerów, 905 żołnierzy. A na świadectwo, że my pamięć ich bohaterstwa w wiecznem chowamy sercu, wybudowaliśmy im, jako symbol naszej wdzięczności, na krwią przesiąkniętych wzgórzach na północny wschód od miasta, krzyż otoczony czterema granitowemi kolumnami z napisem:

 

Bohaterowie z pod Sokala

с. k. 32. p. obr. kr.

Kappenabzeichen MIT GOTT FÜR KAISER UND VATERLAND 1914-1916 LIR 32

K. k. Landwehr-Infanterie-Regiment Neu-Sandec Nr. 32

K. k. Landwehr-Infanterie-Regiment

Neu-Sandec Nr. 32

Kappenabzeichen MIT GOTT FÜR KAISER UND VATERLAND 1914-1916 Schützen Regiment 32

Copyright © Grzegorz Liberacki All Rights Reserved

Maschinengewehr Schwarzlose M.07/12